piątek, 28 sierpnia 2015

PROLOG: ZROBIĘ WSZYSTKO

Kryształowa Sala lśniła czystością. Podłogę wyszorowały bowiem wylane z rozpaczy łzy, a biegnący przez środek pomieszczenia dywan wytrzepały skrzydła ulatujących nadziei. Wszędzie pełno było barwnych plamek będących owocem spotkania słonecznych promieni i kolorowych szkiełek powtykanych w wielkie okienne ramy. Tańczyły wesoło wokół tłustych aniołów zwisających z sufitu oraz dzielnych, mosiężnych chimer strzegących wejścia.
Zan dostrzegł je nawet na tronie będącym jedynym meblem w tym pomieszczeniu i poczuł, jak obrzydzenie oblewa mu twarz zamiast potu. Cóż, nigdy wcześniej nie widział tylu kolorów naraz. Ba! – nie zamierzał ich nigdy widzieć – nieważne, czy naraz czy po jednym. Przecież był Cieniem – niemal czarną plamą podążającą krok w krok za przeznaczonym jej człowiekiem, niczym więcej.
Co więcej, był Cieniem, którego bezczelnie wyrwano ze snu. Wszak dzień sięgnął swego środka – o tej porze Cienie śpią.
Zdaje się, że tu na mnie czekają – jęknął Zan w myślach, ledwie przekroczył próg tego pomieszczenia. – Ktoś posprzątał.

Ostatnim razem, kiedy był w Kryształowej Sali, panował w niej chaos. Ogromny stół przecięto na pół, a gardło każdego z mężczyzn zasiadających wokół niego przebito odłamkami żyrandola zwisającego z sufitu. Zan doskonale pamiętał ten dzień – wtedy bowiem powiedziano mu, do czego dopuścił jego ojciec.
I wtedy to Zan został głową rodziny. Zhańbionej, potępionej rodziny.


Młodzieniec ujął w palce rąbek rękawa i otarł obrzydzenie z twarzy. W tym samym momencie podążający tuż obok Dorros klepnął go po plecach, przez co Cień omal się nie zranił.
– Lepiej się pospiesz. – Usłyszał Zan, a potem obrócił głowę, by spojrzeć w ślad za odchodzącym mężczyzną.
Dorros także był Cieniem. Tyle tylko, że nieśmiertelnym. Kiedy bowiem na tronie zasiadł Zły Pan, Dorros zaprzedał się (lub ktoś go w tym wyręczył) i od tej chwili miał mu wiecznie służyć.
Więc Dorros służył, jak obiecał (lub jak ktoś to za niego zrobił) i udawał, że nie wie, kto ma mu to za złe.
Zan natomiast niczego nie miał Dorrosowi za złe. Może z wyjątkiem tego, że go tu przyprowadził, a potem poszedł, skąd przyszedł, nie powiedziawszy nic spośród tego, co Zan chętnie by usłyszał.

Ledwie zatrzasnęły się drzwi, a głowy chimer zgodnie skinęły Cieniowi na powitanie, Kryształową Salę przeciął jakiś drżący głos.
– A więc jesteś, Zanarkandzie Foinse – rzekł, a Zan w odpowiedzi tylko skinął głową i pomyślał, że gdyby głosy miały smak, ten z pewnością byłby kwaśny.
Poruszyła się ciemna postać na tronie, do lotu poderwały się półmartwe kruki siedzące dotychczas na jej kolanach. Frunęły wprost na Zana, lecz ten ani drgnął, by je odpędzić. Wsłuchiwał się tylko w głośny, zachłanny trzepot skrzydeł równie czarnych jak jego krew i liczył po cichu, że owe kruki nie okażą się niczym więcej jak marami – wytworami wyobraźni jakiegoś pomylonego alchemika albo jego samego; zwykłymi wiązkami Mocy, które bezszelestnie przenikają wszystko, co stanie im na drodze.
Zdziwił się zatem, gdy jeden z ptaków pozostawił mu na policzku krwawą szramę.
– Wybacz, Zanarkandzie – odezwał się głos raz jeszcze. – Jestem pewien, że Ao nie chciał ci zrobić krzywdy.
Zan nie odpowiedział. Otarł czarną krew, jaka płynie w żyłach każdego innego Cienia, i czekał, tak jak mu nakazano, kiedy przekroczył bramy zamczyska.
– Wiesz, dlaczego cię wezwałem? – zapytał głos, a postać na tronie znów się poruszyła. Podparła podbródek dłonią i przez chwilę wyglądała jak kobieta, którą zazdrosny mąż oblał gorącą smołą.
– Nie wiem – odparł po chwili Zan, postąpiwszy o krok do tyłu. Jeśli już miał uciekać, to wolał skrócić drogę najbardziej, jak się da.
– Nikt ci nic nie powiedział, Zanarkandzie? – zdziwił się głos, a postać znów się poruszyła, szeleszcząc przy tym połami lśniącej tkaniny, z jakiej uszyto jej strój. – Nic a nic? Ani słówka?
Zan znów przełknął ślinę i cofnął się o krok.
– Mówili tylko, że odchodzę – odparł, starając się okiełznać drżenie pragnące osłabić jego mowę.
– Więc wszystko już wiesz! – zawołał głos, a potem roześmiał się wesoło, jakby Zan właśnie opowiedział mu najzabawniejszą historię na świecie. Ochrypłe, niemal starcze, „Ha, ha, ha!” ułożyło się w coś przypominającego kształtem schodki. Spękane schody w dół, ciemne, ciemne schody w dół…
– W-wszystko? – zająknął się Zan w odpowiedzi.
Tron zaskrzypiał, a potem obrócił się wokół własnej osi. W Kryształowej Sali zrobiło się jeszcze jaśniej. Zan musiał przysłonić oczy, żeby postać nie zobaczyła, jak świeżutkie promienie go ranią, jak sprawiają, że nabiera ochoty, by się rozpłakać.
Postać na tronie patrzyła teraz wprost na niego. Była wyraźna i jakby zmrożona widokiem wysokiego blondyna osłaniającego oczy. Jednocześnie odległa, jak i przerażająco niedaleka, namacalna. Oczy miała zielone, podobnie jak króciutkie włosy, a garnitur lśniący i w kolorze śliwek. Nogi złączyła w ciasnym splocie, palce natomiast zniecierpliwiła, wybijając melodię śmierci na oparciach tronu.
Kiedy łzy straciły nieco ochoty, a Zan spojrzał prosto w oczy postaci siedzącej tuż przed nim, przez uchylone okno wleciała prawda.
Oto on, Zły Pan, był tu, w Kryształowej Sali, i patrzył wprost na Zana – Cienia jakich wiele.

Młodzieniec przełknął lepką ślinę. Wprawdzie słyszał trochę o Złym Panu i wiedział, że od pewnego czasu włada on Krainą Cieni, lecz nie miał pojęcia, czy słyszał również o kimś, kto żywy wrócił ze spotkania z nim. Coś mu jednak podpowiadało, że jakoś nie było ku temu okazji.
– Czy ty się mnie boisz, Zanarkandzie Foinse? – spytał szybko Zły Pan i przechylił głowę pod ironicznym kątem. – Nie wiem… Ktoś ci czegoś naopowiadał? Jakoś zastraszył? Zadziwił? Zagroził? Bo nie wydaje mi się, że banda czarnych wieśniaków mogła kogoś takiego jak ty przestraszyć zwykłym: „Odchodzisz, Foinse”.
– Możliwe, że zbyt wiele ode mnie wymagasz, panie – mruknął Zan, na co Zły Pan znów się roześmiał.
– Gdyby nie to, że jesteś Cieniem Foinse'ów, byłbyś już martwym Cieniem, Zanarkandzie – odparł. Znów mówił szybko, nerwowo, na dodatek trzęsąc głową jak oszalały. – Właśnie mi powiedziałeś, że za mało cię znam. – Uniósł palec wskazujący lewej ręki. – A to wielka obelga, wiesz?
– Wybacz, panie – rzekł Zan, zastanawiając się, czy powinien pochylić głowę, czy nie. Nie pochylił, co również nie umknęło uwadze Złego Pana, który stwierdził:
– Twój ojciec był taki sam – cichy, niby onieśmielony, a przy tym wielce cyniczny i… najlepszy w swoim fachu. Szkoda tylko, że skończył tak szybko… I w jaki sposób… – Głos Złego Pana biegał po sali wzdłuż i wszerz, jakby uganiał się za barwnymi plamkami, lśniąc przy tym bardziej niż słoneczne promienie. – Nie do wiary, że Edward Foinse pozwolił się zabić własnemu człowiekowi… I to komu? Kobiecie.
Zan zacisnął dłonie w pięści. Tym razem jego twarz oblał rumieniec wstydu.
– Taka hańba, taka, taka hańba… – westchnął Zły Pan, złapawszy się za głowę, a potem ciągnął z przejęciem: – Jak to znosi twoja matka? A twoi bracia? Ilu ich jest? Trzech? Czterech? Dobry Boże, jak wy sobie radzicie? – zapytał, patrząc wprost na Zana. W jego głosie dało się usłyszeć troskę. – Ogromna hańba, to prawda, ogromna… Ale czy ci wieśniacy trochę nie przesadzają z gnębieniem was? Wiesz, jeśli coś się dzieje, to zawsze możesz mi powiedzieć. W końcu twój ojciec był moim najlepszym Cieniem… Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj…
Zan nie odpowiedział, tylko mocniej zacisnął palce i przymknął oczy, biorąc głęboki wdech.
– Nie chciałbym, żebyś pomyślał, że się ciebie pozbywam, mój drogi Zanarkandzie. Cienie gadają, wiem. Ale ty nie musisz im wierzyć. Widzisz, drogi Zanarkandzie… – Tron zaskrzypiał, kiedy Zły Pan mocniej zacisnął nogi i podparł policzek na dwóch palcach lewej dłoni. – Prawda jest taka, że nikt inny nie wykona tego zadania lepiej. Po prostu to wiem. Bardzo mi zależy, żebyś to był ty, mój miły Zanarkandzie. Dla ciebie – jako najstarszego syna Foinse'ów – będzie to natomiast okazja do udowodnienia innym rodom, żeście się wcale nie pogubili w żadnym ze światów. Ani tym, w którym rządzą Cienie, ani tym, który należy do Blasków…
Cień podniósł na niego zdziwione spojrzenie.
– Czego ode mnie oczekujesz, panie? – zapytał poważnym tonem.
Zły Pan uśmiechnął się pod nosem i kiwnął nań ręką, mówiąc:
– Zbliż się, Zanarkandzie. Chcę ci coś pokazać.
Młodzieniec ruszył ku tronowi, starając się zbytnio nie spieszyć. Nie było to łatwe – serce waliło jak oszalałe, domagając się prawdy, a nogi mu przytakiwały, próbując odnaleźć jak najkrótszą drogę.
Zanarkand już się nie bał. Jeśli w grę wchodziło odzyskanie dobrego imienia rodziny, musiał zrobić wszystko, niezależnie od ceny, jaką przyjdzie mu zapłacić.
Nie chcę wiele – myślał. – Wystarczy, że matka przestanie płakać, a Ruthon pytać o ojca. Że Jono znów zapoluje na mewy w zatoce, a Heno opowie mi o tej swojej pięknotce, którą powinni mu przypisać. Wystarczy, że inne Cienie dadzą nam spokój. Wtedy – nawet martwy – będę szczęśliwy.
– Tutaj, tutaj! – zachęcił Zły Pan, machając otwartą dłonią. – Kogo widzisz, Zanarkandzie?
Młodzieniec zbliżył się do metalowej czary napełnionej rzadkim płynem przypominającym kolorem ludzką krew. Zajrzał do środka, lecz początkowo nie dostrzegł tam nic prócz swego rozmytego oblicza. Zamrugał raz lub dwa, łudząc się, że to coś zmieni, lecz nic takiego się nie stało.
– Siebie – odrzekł Zan. – Widzę siebie.
Zły Pan radośnie klasnął w dłonie i zapytał:
– A teraz?
Zan raz jeszcze zajrzał do środka czary. Płyn początkowo znów ukazał mu jego własną twarz, lecz potem spienił się i zasyczał, zmieniając kolor na zielony. Cień zmrużył oczy, próbując coś dostrzec, lecz na powierzchnię wciąż wypływały świeże porcyjki parującej piany. Wkrótce nad czarą wykwitła gęsta chmurka zimnej mgły, a Zana zaczęła ogarniać senność.
Powieki stały się cięższe, wzmogło się piaszczyste uczucie, serce zwolniło, podobnie jak oddech. Policzył do dziesięciu, potem do dwudziestu, ściemniło się…
Zanarkand byłby tam pewnie zasnął, gdyby nie to, że w pewnym momencie mgła opadła, a jasność głośno zawołała jego imię. Oczom Cienia ukazała się zaś twarz Zerianna – człowieka, który niegdyś zwał się jego przyjacielem. Było to dawno, dawno temu, lecz jak dotąd Zan nie zaznał przyjemniejszej chwili. Było to tak dawno, że niemal zapomniał, iż sny, w jakich go to prześladuje, nie są zwykłymi snami. Tak dawno, że niemal pożałował, że nie dopadł Zerianna od razu.
– To on, prawda…? – westchnął Zły Pan ze smutkiem i również zbliżył się do czary. – To on oskarżył twojego ojca o rozwiązłość, a potem go przeklął? To on jest winien jego śmierci, prawda, Zanarkandzie?
Młodzieniec zadrżał, a jego twarz poczerwieniała z wściekłości. Chwycił za katanę, jaką nosił w pochwie na plecach, i pozwolił ostrzu przepłynąć po powierzchni płynu. Twarz Zerianna nie zniknęła. Przeciwnie – trwała tam; niezmiennie roześmiana i szczęśliwa, boleśnie tu i teraz. Zanarkand spróbował raz jeszcze, a potem stracił rachubę i ciął już bez opamiętania.
Zły Pan z rozbawieniem obserwował zmagania Cienia z własną przeszłością i wsłuchiwał się w jego szaleńcze jęki. Musiały mu sprawiać przyjemność – wszak sam wybrał je i wyjął z koszmarów tego chłopca. Mięśnie twarzy Złego Pana drgały, próbując powstrzymać uśmiech, lecz nie trwało to długo – wkrótce ukazał swe srebrne zęby i roześmiał się głośno, czym zwrócił na siebie uwagę Zanarkanda.
Cień stał nad czarą, mocno zaciskając palce na głowni. Po jego twarzy płynęły przezroczyste strużki – nie wiadomo, łez to czy potu. Wejrzenie miał tępe, jaśniutkie włosy rozwichrzone, zupełnie jakby właśnie stanął na drodze sztormowi. Chwiał się na nogach, oddychał ciężko i z przestrachem.
– Mój biedny Zanarkandzie… – westchnął Zły Pan, składając dłonie jak do modlitwy. – On jest twój. Powiem ci, gdzie go znaleźć. Jeśli coś dla mnie zrobisz, rzecz jasna. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, jeszcze srebrniej. Potem podrapał się po głowie i dodał z namysłem: – Zastanawia mnie tylko, ile jesteś w stanie poświęcić, żeby go…
– Wszystko – przerwał mu Zanarkand, niemal natychmiast odzyskując głos. – Zrobię wszystko, tylko powiedz mi, gdzie on jest.
Po twarzy Złego Pana przebiegł grymas zadowolenia, który szybko przerodził się w najczystszą rozkosz. Z jego piersi wydostał się przyjemny jęk, a dłonie rozpostarły się szeroko, jakby dziękował Bogu za łaskę, jakiej właśnie dostąpił. Potem szeroko rozwarł oczy i z całą mocą spojrzał na Zanarkanda Foinsego – jedynego Cienia, który mógł to zrobić.
– Dobrze, więc, mój drogi Zanarkandzie… – rzekł, odzyskawszy swój własny nerwowy spokój. – Schowaj miecz i usiądź na schodku. A potem posłuchaj o pewnej krainie daleko za horyzontem, w której ludzie i kruki wiodą to samo życie – krótkie i raczej bezwartościowe, ale czasem nawet zabawne…



Jeśli występują jakieś problemy z szablonem, dajcie znać. U mnie czasami coś szwankuje, nie wiem, jak na innych komputerach.
Postaram się jakoś naprawić ewentualne usterki.

Napiszcie coś miłego. Albo niemiłego. Ale niech się dzieje. :]

10 komentarzy:

  1. Tak jak nienawidzę pisać na temat prologów, tu się nie mogę powstrzymać. To jest absolutnie genialne. Chłonęłam każde słowo. Tyle złości, cierpienia i żalu w jeden osobie. Jestem ciekawa jak powiedzie się ta misja i gdzie jest haczyk, bo nie wierzę, żeby Zły Pan ot tak dawał możliwość zemsty, nie mając w tym własnego celu.
    Dlatego też niecierpliwie czekam na następny rozdział tego majstersztyku.
    pozdrawiam,
    candlestick z crownsjewel.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No zły ten Pan, niedobry. Będzie chciał namącić :D

      Dziękuję Ci bardzo za komentarz i pozdrawiam,
      Hagiri

      P.S..: I co ja teraz zrobię? Już nie mogę pisać tylko z „Rozmów Międzymiastowy”, bo urażę Złego Pana xDD

      Usuń
    2. Liczę na Twój spryt i na to, że coś wymyślisz ;P i ja może też dołożę swoje 3 grosze, żeby Pana nie urazić ;>

      Usuń
  2. Nie wiem, na ile mi się spryt przydaje, ale ostatnio na każdym kroku się przekonuję, że mam cholerne szczęście. Jak ostatnio nie miałam w ogóle siły myśleć o Rozmowach…, tak dziś już mam w głowie niemal dokładną końcówkę. Przeraża mnie tylko to, że jest koniec wakacji xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudnie, mogę być niemal pewna, że będę mogła czytać do końca. I rozumiem skąd Twoje przerażenie, bo też zaczęłam pisać drugie opowiadanie i nie mogę się oderwać, a tu powoli trzeba myśleć o innych sprawach. Nie lubić XD

      Usuń
    2. Oo, drugie opowiadanie! *.* Wyczuwam coś ciekawego i mam nadzieję, że się nim podzielisz z innymi :D Chętnie poczytam.

      Trzeba się pobawić w Bozię i stworzyć taki świat, w którym miłe rzeczy się nie kończą xD

      Usuń
    3. Nie wiem, czy wszystkim się spodoba, bo to zupełnie inny klimat. Nikt nie popyla w sukienkach i koronach, a raczej na motorze z glockiem w kaburze xd. Ale jak dojrzeję już na tyle, żeby to pokazać światu, to jak najbardziej dam Ci linka ;D.

      Tak, poproszę. Jak najbardziej. Ale trzeba zrobić taki mały aneks do umowy, żeby można też było bezkarnie opychać się słodyczami i, żeby buty były w sklepach za darmo

      Usuń
    4. Nie wiem, jak wszyscy, ale ja tam nawet wolę motor xD Bo mimo że lubię opowiadania osadzone w takim klimacie jak Twoje, to próbuję sobie nie wyobrażać sukienek, bo ich nienawidzę. Tylko się nie przyznaję do tego xDD

      O, dobra myśl. Ale jak już słodycze, to też za darmo, więcej kasy na inne przyjemności zostanie. Więc ja postuluję o darmową czekoladę, żelki i Red Bulle, a jeśli o buty chodzi, to wystarczą mi trampki, creepersy i glany xD

      Usuń
    5. Sukienki sukienkami, ale te gorsety, te upięcia, te pudry. Grrr, masakra!

      O tak. Zgadzam się jak najbardziej. Ja jeszcze obcasy lubię, bo jednak jestem trochę typowo babska od czasu do czasu ;>

      Usuń
    6. No gorsety to fakt. Ale pudry? Ja bez pudru mam 'cinszko', to mój przyjaciel xD

      Dobry obcas od czasu do czasu też nie jest zły, to fakt :D

      Usuń

Nie bądź Cieniem – weź skomentuj.